wtorek, 18 maja 2010

Eversores Los Loveros. Ekscentrycy…

Marcin Rosiński
Eversores Los Loveros. Ekscentrycy…

„NONSTOP”, nr 10/1989

Tańczą dziś w dancingu indra
mister shean ze swoją paną
on pół diabła ona anioł
w równych frakach i cylindrach
twardzi jak rzeźbione drzewo
lżejsi niż łąbędzie puchy
z jakąś pasją obłąkańczą
wykonują wspólne ruchy
idą razem prawo w lewo
papierosy z ust wyjęli
równicześnie się potknęli
przewrócili wstali tańczą
brzmi najnowszy fokstrot lonah
murzyn w śmiech a jazz-band ryczy
w wiecznej zgodzie mąż i żona
Excentrycy, excentrycy…


- Janda powinna uczyć się od was. Nikt tak dobrze nie wykonał dotychczas „Ekscentryków” – perorował pochylony nad konsoletą realizator Polskiego Radia we Wrocławiu, w czasie zmontowywania pierwszej audycji o zespole, jaką nadano w lokalnym programie. Działo się to akurat w tym samym czasie, kiedy w nadodrzańskim grodzie trwał kolejny Przegląd Piosenki Autorskiej. U podstaw tej prestiżowej dla władz lokalnych imprezy, legło błędne w swej naturze przekonanie, że aktorzy obok gry posiedli też umiejętność śpiewu. Czasem lepiej to robią zwykli amatorzy.
Będzie to historia o tym, jak młodzi i ambitni kolesie, w stosunkowo krótkim jak na polskie warunki czasie przeskoczyli z nieciekawej rzeczywistości w znaczący artystycznie byt, zaskakując starych wyjadaczy jak również młodych acz wypalonych pasjonatów. Ci pierwsi, pławiący się w błogim samozadowoleniu nawet nie spostrzegli jak youngi wysforowały się na czoło, ci drudzy, mniej obojętni na sukces innych obserwowali ich przebojowość z wściekłą zazdrością.
Wyznacznikiem godnego życia w tym konkretnym przypadku stało się aktualne hasło dnia – robić swoje. Nie narzekać na obiektywne trudności, represyjny reżim i układy lecz po prostu czynić. Myśl przemieniać w czyn. Wielu jest wśród nas niezrealizowanych artystów, którzy mimo, iż działają od lat, wciąż nie mogą wyjść poza wąski krąg odbiorców. Dysponując nikłą zbiorowością wyznawców spalają się wewnętrznie w działaniach marginalnych w środowisku wzajemnej adoracji. Ich twórczość sprowadza się najczęściej do werbalnych deklaracji, potrząsań szabelką i ataków na otoczenie, które prawdziwej sztuki nie chce zrozumieć. Prowadzi w efekcie do przedwczesnego uwiądu…
Von dem Bach kończył budownictwo na Politechnice. O wiele bardziej niż projektowanie pociągała go jednak muzyka. Rodzice posłali go do szkoły muzycznej. Chwała im za to. Ćwicząc fugi i koncerty Bacha, Beethovena czy Mozarta, wygrywając je na organach pod czujnym okiem nauczyciela rozmiłował się w muzyce. Miłość ta kwitła, mimo że średniej szkoły muzycznej nie udało mu się skończyć. W efekcie zamiast cierpliwie ślęczeć nad kreślarską dechą, wraz z dwoma innymi podobnymi sobie pasjonatami spędzał czas w baraku, mieszącym się w posiadłości miejscowego badylarza. Grając. Studia kontynuował ale jakoś tak od niechcenia. Właściwie tylko po to by osiągnąć wiek uwalniający go od konieczności spełniania zaszczytnego obowiązku służby wojskowej. Kiedy to w końcu osiągnął rzucił studia w diabły prawie tuż przed magisterium i całkowicie poświęcił się muzyce.
Badylarska pakamera nijakim sposobem nie chciała spełniać roli sceny. Nic więc dziwnego że Von dem Bach zapragnął wyrwać się z niej i zaistnieć na szerszej przestrzeni. Brakowało jednak w jego kapeli najważniejszego – wokalisty, frontmana – czyli duszy każdej szanującej się załogi.
Lalala dość wcześnie znalazł się w kręgach związanych z undergroundem i załapał odlot na muzykę, Pierwszą kapelą, której wokalnie przewodniczył był Teatrzyk MD. W czasie jego występów poznał Van dem Bacha.
Był wrzesień 198… r. W miejscowym Akademickim Centrum Kultury „Pałacyk” przygotowywano się właśnie do przyjęcia amerykańskiej formacji Swans. Organizatorzy zwijali się jak w ukropie załatwiając wszystko na wczoraj i jak zwykle w ostatniej chwili. Jakby tego było mało z propozycjami nie do odrzucenia zjawiło się w biurze czterech ośmielonych tanim winem obszczymurów.
- Zagramy jako suport przed Swansami – oświadczył piegowaty w okularach.
- Nie ma mowy – odparł główny organizator – Przede wszystkim Swansi się nie zgodzą.
- Zaraz zobaczymy – stwierdził okularnik i udał się wprost do lidera Amerykanów. Zdjął mu z uszu słuchawki i szwargocząc coś w jedynym znanym sobie języku włożył do odtwarzacza wyciągniętą z kieszeni kasetę. Osłupiały Jankes, wpierw nieco skonfundowany, zaskoczony ale i na koniec zaciekawiony, oznajmił:
- O.K.! You got it – i śmiejąc się poklepał piegusa po ramieniu. Piegus ruszył do organizatora, który mimo to nadal kręcił nosem. Pertraktacje trwały z godzinę. W końcu stanęło na tym, że początkujący muzycy musieli z własnej kieszeni zapłacić dwie dychy nagłaśniaczowi. Oczywiście, że zapłacili. Nie marnuje się takich okazji.
Wieczorem miał miejsce elektryzujący publikę występ. Końcówki nerwowe receptorów umieszczonych w kończynach i korpusach uczestników koncertu przebiegał prąd podczas całego występu. Zwykłą w takich momentach lekką zawiść zaczęło wypierać poczucie lokalnej dumy. Sukces występujących przed Swansami. Creation Jungle był tym bardziej spektakularny, że grający w tym składzie chłopcy mieli za sobą jedną jedyną dosłownie próbę. Było to bowiem nazajutrz po spotkaniu Von dem Bacha z Lalalą.
Po dwóch czy trzech miesiącach uległa zmianie nazwa zespołu

LOS LOVEROS

Zespół w krótkim czasie stał się pupilkiem wrocławskiej publiczności, łaknącej od lat czegoś co byłoby bliskie muzycznym fascynacjom młodzieży, chcącej się z czymś utożsamiać i bić brawa. Z koncertu na koncert przychodziło ich słuchać coraz więcej ludzi.
Po którymś z kolei występie z lekka wlany Von dem Bach zwrócił się do Lalali:
- Słuchaj! Kurwa! Nie możesz już dłużej markować tego anglojęzycznego bełkotu. Musisz w końcu mieć jakieś teksty. Tu masz dwa, które ci wyszperałem. Jeden jest Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, drugi Witkacego. Ponadto Darek ma jeszcze dla ciebie dwa swoje wiersze. Bierz się do roboty.
Darek to nawiedzony student architektury. Jeździ białym jak śnieg rowerem i trochę pije… z muzykami. Napisał interesujący utwór, wykonywany aktualnie przez Loverosów, a zatytułowany „You Are Layer”. Ale gdzie mu tam do Witkacego.
Jamburowy statek, jamburowe sycko
Ino nie z jamburu mojej Jagny cycki
Jamburowe dziwki, kiebyście tu były,
Tobyście z jamburu huicki lubiły!
Zamknjcie w krystały wase krwawe pały
Wariackie głosiki wase złe dusycki...


Przez te dwa lata, które upłynęły od debiutanckiego występu, Los Loveros przeżyli różne sytuacje. Dokładnie rok później zaprezentowali się podczas Festiwalu Poza Kontrolą w warszawskim Remoncie. Wzbudzili sensację. Jednak ciągła walka o uznanie trwa nadal. Antagonistami są w niej starzy miejscowi wyjadacze. Należą do nich prezes Wrocławskiego Oddziału PSJ-tu Andrzej „Szczupły” Pluszcz wraz ze zwanym „Słoniem” pokaźnych gabarytów, niegdyś bramkarzem i kierownik klubu „Rura” obecnie.
Los Loveros coś kiedyś narozrabiali i dostali ostrzeżenie. Von dem Bach w rewanżu powiedział, że im tę budę spali w zamian za co przeciwna strona orzekła, że jak ten piegowaty w okularach nie przestanie rozrabiać to mu może ktoś w ciemnej bramie oprawki mocniej w facjacie zamontować. Taki to już jest popędliwy, skory do werbalnych utarczek szczep. W przedsionku „Rury” pojawił się nawet uczyniony sprayem napis „Los Loveros are dead”. W odpowiedzi chłopaki stanowczo bojkotują tę placówkę oraz odpowiedzialnych za jej działalność kulturalną szefów.
Członkowie Los Loveros utracili w ten sposób możliwość artystycznego wypowiadania się. Na jednym z ostatnich samodzielnie wykonanych plakatów, anonsujących kolejny występ kapeli, obok nazwy pojawiło się słówko – eversores. W przekładzie z języka łacińskiego oznacza ono niepokorność, odszczepieństwo, odrzucenie, zbuntowanie. Określeniem tym opatrywano w średniowiecznych bullach nazwy licznych wówczas sekt religijnych. Eversores cathari, eversores ariani i współcześnie eversores Los Loveros.
Z braku perspektyw zespół zamierza emigrować do Warszawy dla nagrania płyty i zaczerpnięcia świeżego oddechu. Szkoda. Będzie to kolejne zubożenie lokalnego środowiska.

2 komentarze:

Unknown pisze...

Zapraszam do grupy na FB:

http://www.facebook.com/?ref=logo#!/group.php?gid=10150159538930122

muzyka wro 80/90

Natalia Zimniewicz pisze...

Świetny wpis. Będę na pewno tu częściej.